Chwila

0 komentarzy

2023/05/03

Chwila

Dziś zacznę od historii z gorylem.

Dwóch psychologów, Christopher Chabris i Daniel Simons, przeprowadziło w 2010 roku bardzo ciekawy eksperyment. Nagrali krótki film, grę dwóch drużyn, jednej ubranej w czarne a drugiej w białe koszulki. Zadaniem uczestników eksperymentu było obejrzenie filmu i policzenie, ile podań wymieniają między sobą „biali” gracze. Jednocześnie uczestnicy mieli ignorować podania „czarnych”. W połowie filmu po boisku przemaszerowała osoba przebrana w kostium goryla; podobno była widoczna na ekranie nawet przez jakieś 9 sekund. Psycholodzy zapytali badanych, już po obejrzeniu filmu, czy podczas oglądania zauważyli coś nietypowego. Okazało się, że około połowa z nich nie dostrzegła nic szczególnego. Nie zauważyła żadnego goryla… Więcej o tym eksperymencie można poczytać w ich książce Christophera Chabrisa i Daniela Simonsa „The invisible Gorilla”.

Wierzycie? Ja po przeczytaniu nie uwierzyłam. Nie zauważyć postaci goryla? Do momentu mojej historii z nazwą restauracji. Byłam na spotkaniu w hotelowej cafe, coś tam zamawiałam z karty, potem odłożyłam tę kartę na stolik. Podczas rozmowy z klientem wielokrotnie prześlizgiwałam się po niej wzrokiem. Ale złapałam się na tym, że gdy wstałam, to nie potrafiłam odtworzyć nazwy tego miejsca, chociaż było wydrukowane – dużymi literami – na tej karcie.

Powiesz, to nie to samo, w tym drugim przypadku przecież widziałaś tę kartę, to kwestia zapamiętania informacji. I tak, i nie. W tym pierwszym przypadku, teoretycznie, uczestnicy też patrzyli na ekran po którym defilował goryl. Tak jak ja patrzyłam na kartę. Albo może lepiej – kierowałam swój wzrok na kartę. Jak oni na ekran. I w jednym i w drugim przypadku patrzyliśmy, ale nie widzieliśmy.

Patrzymy i nie widzimy. Ciekawie zobrazowała to, posługując się powieścią o słynnym Sherlocku Holmesie, Maria Konnikova:

„Kiedy tłumaczysz mi swoje rozumowanie, zawsze wydaje mi się ono tak śmiesznie proste, że mógłbym bez trudu przeprowadzić je sam. Ale za każdym razem jestem w kropce, dopóki wszystkiego nie wyjaśnisz, choć przecież wzrok mam nie gorszy od twojego.

– Istotnie – odpowiedział Holmes, zapalając papierosa i opadając na fotel. – Różnica polega na tym, że patrzysz, ale nie widzisz. Oto przykład. Czy często patrzyłeś na schody, które prowadzą z korytarza do tego pokoju?

– Owszem.

– Ile razy?

– Setki.

– No to ile mają stopni?

– Nie mam pojęcia, nie zwróciłem uwagi.

– Otóż to! Patrzyłeś na nie, ale ich nie widziałeś. O tym właśnie mówię. A ja wiem, że tych stopni jest siedemnaście, bo nie tylko na nie patrzyłem, ale też je widziałem” Maria Konnikova, Myślec jak Sherlock Holmes.  

Patrzymy i nie widzimy. Albo inaczej, możemy patrzeć i możemy nie widzieć. Odbieramy bodźce, ale nie docierają one tam, gdzie chcielibyśmy, aby dotarły, czyli do naszego świadomego ja.  Podobno nasz mózg w danej chwili jest atakowany przez jakieś 11 milionów danych. Wzrok i słuch. Zapach. Dotyk.  Bodźce płyną z każdego ze zmysłów. A jednocześnie, podobno, możemy świadomie przetworzyć tylko 40. Niestety. A ta reszta? Być może gdzieś zakorzeniają się w naszym nieświadomym ja, aby odezwać się w niespodziewanym momencie. W świetniej książce Pomyśl, zanim pomyślisz, Robert Diyanni, przywołuje ciekawe spostrzeżenia Rolfa Dobelliego, który wskazuje, że: „ogromnie przeszacowujemy nasza zdolność zwracania uwagi na otoczenie – zwłaszcza wtedy, kiedy równocześnie robimy, lub patrzymy na dwie lub więcej rzeczy. I nie chodzi o to, że pomijasz każde niezwykłe zdarzenie zachodzące w twoim polu widzenia. To czego nie dostrzegasz, pozostaje nierozpoznane i nieocenione. Możesz nie mieć bladego pojęcia, co cię ominęło; nie wiesz, czego nie wiesz. Założenie, że spostrzegasz wszystko, co ma znaczenie w sytuacji, gdy tak się nie dzieje, jest groźne. Rzeczywistość może być zupełnie inna” (Rolf Dobelli, Art of thinking clearly).

Taka to nasza głowa. I to nie jest dobra wiadomość dla nas, prawników. Nasze porady budujemy nie tylko na przepisach, musimy oprzeć je o fakty. Pytanie, ile takich faktów nam umyka? A jeśli jeszcze dodamy do tego naszą pamięć krótkotrwałą, która w zasadzie działa kilka, kilkanaście sekund? I pytanie, co wrzuca, do naszego umysłu dalej?

Ale jest, na szczęście, dla nas światełko w tunelu. Co prawda nie możemy całkowicie wyeliminować tego zjawiska i „naprawić” naszych możliwości percepcji, postrzegania i przetwarzania otaczających nas danych. Tak jesteśmy skonstruowani. Ale mając świadomość tego zjawiska, możemy jakoś w tym się próbować odnaleźć.

Jak? Jedną z metod jest rozwijanie w sobie zmysłu obserwacji. Maria Konnikova nazywa to refleksyjnością. Zmianę „biernej” postawy na bardziej „aktywną”. Zamiast patrzenia – obserwowanie. „Patrzysz automatycznie: strumień zmysłowych bodźców wejściowych nie wymaga od nas żadnego wysiłku, może oprócz niezbędnego otwarcia oczu. Możesz też patrzeć bezmyślnie, wchłaniając niezliczone elementy świata zewnętrznego bez konieczności nadawania im jakichkolwiek znaczeń. Czasem możesz nawet nie zdawać sobie sprawy z tego, że widziałeś coś, co znajdowało się tuż przed twoimi oczami”. „Kiedy zaś obserwujesz, jesteś zmuszony do zwrócenia uwagi. Musisz odrzucić pasywne wchłanianie na rzecz aktywnej świadomości. Musisz się zaangażować. I dotyczy to nie tylko wzroku, ale wszystkich zmysłów, wszystkich bodźców, każdej myśli”. Refleksyjność. Moim zdaniem zdecydowanie umiejętność, którą warto w naszym zawodzie rozwijać. Tylko znów pytanie, jak? I tu odeślę do samej książki.

Ale jednocześnie podzielę się moimi spostrzeżeniami. Co u mnie działa. Na przykładzie spotkań z klientami. Co zrobić, aby to spotkanie – z klientem, który w zasadzie jest naszym bardzo cennym źródłem informacji – było efektywne? Aby „stracić” jak najmniej potencjału? Mam tu trzy zasady.

Po pierwsze, zawsze staram się do spotkania przygotować. Przed spotkaniem zbieram – jeśli mam taką możliwość – informacje o sprawie. I o kliencie. I zadaję sobie – z naciskiem na „sobie” – pytania, co chcę się dowiedzieć. Programuję moją głowę, aby starała się poukładać historię i „zobaczyć” w opowieści klienta faktyczny problem. Umysł instynktownie szuka odpowiedzi na zadawane pytania (chce zamknąć, odhaczyć otwartą sprawę), więc szuka też możliwości jak te odpowiedzi znaleźć. Tak działa.

Po drugie, już na spotkaniu, zwykle robię notatki. Z doświadczenia już wiem, ile rzeczy rzeczywiście nam później umyka. Nauka tutaj niestety ma rację. I tu mam zwykle dwa strumienie notatek. Kwestie związane ze stanem faktycznym. I gorące pomysły, które wpadają mi do głowy podczas spotkania. One niestety też mają skłonność do ulatywania po jakimś czasie. Jeśli nie zanotowane.

I po trzecie, po spotkaniu robię sobie takie małe podsumowanie. Tego co na spotkaniu. Razem ze sprawdzeniem, czy moje notatki są – dla mnie – jasne i czytelne.

Polecam. I polecam do poczytania:

Maria KonnikovaMyślec jak Sherlock Holmes.

Christopher Chabris, Daniel SimonsNiewidzialny goryl. Dlaczego umysł nas zawodzi.

Robert DiyanniPomyśl, zanim pomyślisz.

Rolf DobelliSztuka jasnego myślenia.

Do następnego razu,

Aneta

+ Dodaj komentarz

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *